Wstałam wcześniej, żeby zobaczyć cud poranka. „Bieleje okno, szarzeją ciemności, wydobywa się pokój z niejasnej przestrzeni”- pisała Wisława Szymborska we Wczesnej godzinie. Więc nie śpię od rana, przyglądam się światu i myślę o tym, jak woła mnie mój kawałek ziemi. Zatapiam się w przyspieszaniu czasu, bo wszystko już gotowe- rośliny, książki i ja. Potrzeba tylko więcej ciepłych promieni i późniejszego kalendarza, bo to jeszcze luty, z rychłym mrozem za pasem, wiadomo.
Patrzę więc na ożywający za oknem świat i myślę o swoim ogrodzie. Zimę spędziłam z Danem Pearsonem, leżeliśmy razem w łóżku, było cudownie! Czytałam jego Rok w ogrodzie, pełen niesamowitych obserwacji. Ależ ze mnie poprawna gapa!- myślałam, zatrzymując się przy fragmentach, w których ten uznany brytyjski architekt krajobrazu opisywał gnijące liście niesprzątnięte jesienią. Pełna wyrzutów sumienia zostawiłam ostatnie liście na trawnikach i zagonkach, wstydząc się, że niezbyt perfekcyjnie. A tymczasem „rytmy rozkładu mają własne tempo”-pisze mój łóżkowy kochanek, opadłe liście są wciągane pod ziemię przez dżdżownice i, stojąc jak umarłe miasto, są dla nich idealnym pożywieniem.
Czytam tę książkę nieśpiesznie, zanurzam się w pełne literackiej pasji opowieści o świecie, w którym mam być mądrym gościem, który nie niszczy tego, co tam żyje. Jak literat, który podąża za swoim, czasem wymykającym się bohaterem. Dan zjeździł cały świat, komponując architekturę ogrodów, opisuje je mimochodem w tej książce, ale nawet kiedy pisze o pracy na ośmiu hektarach w zachodnim Tokio, mówi o detalu kwitnącej niedaleko kamelii. Galęzie obsypane były pąkami i w pełni otwartymi kwiatami, a pod drzewem, tworząc idealny okrąg, jak odwrócone halo, leżał jasny pierścień opadłych liści. Mimo niekorzystnych warunków pogodowych, zabrał jedną z sadzonek do Anglii, a to, jakich środków i zachowań użył do tego, żeby przyjęła się w nowym środowisku- jest cudownym przykładem praktycznego dbania o to, by rośliny rosły. Można? Można!
Czytam tę książkę pełna zachwytu. Tyle tu o uważności na świat wokół nas, o tym, co nam daje współistnienie z małymi braćmi żyjącymi w ziemi. O pięknie, które wydobywa się z każdej rośliny. O tym, że nie należy się śpieszyć, wręcz przeciwnie, trzeba uczyć się żyć w zgodzie z naturalnym kalendarzem przyrody. Książka podzielona jest na miesiące, a te na poszczególne dni- i choć nie jest to zwyczajny poradnik- czytam go właśnie tak, zakreślam, stawiam wykrzykniki, uczę się na pamięć zachowań w stylu „bukiet nie jest do rozmyślania jego konstrukcji, ale służy do kontemplacji. Przynoszę blisko siebie to, o czym piszę- zabieram swoich bohaterów, by ułatwili mi poukładanie myśli. Później mam trzymać się tematu, o którym piszę”. Dzięki autorowi nie stawiam już bezmyślnie kwiatów na stole, nie wyrzucam ich natychmiast, jak tracą świeżość- ale patrzę. W jaki sposób jest zbudowany i osadzony kwiat, jak żyje pączek od chwili otwarcia do opadnięcia, jak z czasem jego barwy nabrzmiewają. Równie interesujące są nasiona i jagody, a nawet szkielety drzew.”
Ta pasjonująca lektura „Roku w ogrodzie” przenosi mnie do oazy spokoju, jakim jest świat natury. Tyle czasu szukałam wyciszenia i niekończącej się radości, i wreszcie mam! Wydawnictwo Literackie może liczyć na moją życzliwą wdzięczność- odtąd będę wiernym zakupoholikiem tej książki. Jest cudownym prezentem.
To dzięki Danowi Pearsonowi siedzę teraz w moim największym oknie, patrzę na wschód i rozważam niezwykłość nowego dnia. Tylko mimochodem piszę te słowa i jestem zachwycona właściwym porządkiem. Pracuję „przy okazji”. Wreszcie też wzięłam wolny dzień, który dziś poświęcę na nieśpieszne oglądanie świata. Jak miło jest zwolnić tempo!
Zupełnie inaczej czytam książkę „Maja w ogrodzie„ (Wydawnictwo Zwierciadło). Tu przepisy na dobre rabaty, procesy pielęgnacji, warsztaty sadzenia roślin są do bólu praktyczne. Co zrobić, żeby choroba jednej nocy nie pożarła pomidorów? Jak kosić trawnik, żeby był przyjazny? Co zrobić z pędrakami? W internecie roi się od porad, sama prenumerowałam przez chwilę Działkowca, żeby wiedzieć, co robić. Książka jest więc zwyczajnym poradnikiem, z ładnymi zdjęciami i znaną postacią z telewizji. Maja Popielarska pokazuje tu jednak i swoje pomysły na dobre zbiory pomidorów w doniczce, wykorzystam w tym roku i sprawdzę osobiście
I trzecia książka, którą uzupełniam coraz bardziej wydłużające się dni- pyszna jak „Zielona spiżarnia”. Wydawca, a jest to Wydawnictwo Marginesy (brawo za dbałość o piękno: płócienna obwoluta, trwałość książki), zadbało o to, by zdjęcia w tym polskim wydaniu były wspaniałe, a czytelnik z Polski miał z autorką ze Skandynawii -Karoline JÖNSSON- sporo wspólnego. Mnie łączy z nią odkryta miłość do ziemi. To przemiłe uczucie zanurzyć we własnym ogrodzie ręce i wyciągnięcie własnoręcznie wyhodowanych marchewek. Dziewczyna ma zaledwie dwadzieścia kilka lat, różni się od swego cyfrowego stada, a jej przykład pokazuje, ze kiedy odkryje się swoje prawdziwe powołanie, da się nawet na tym zarobić 🙂
Karoline prowadziła bloga, pisze książki, realizuje programy telewizyjne, a mimo wszystko mieszka ze swoimi kurami i trzema kotami, w otoczeniu drzew, które posadziła, jedząc warzywa wyhodowane w szklarni. Zaprasza nas do swojego świata, gdzie jedzenie rośnie na drzewach, a świętą ziemią jest …kompost.
Ozdobą tego wydawnictwa są też przepisy, moim zdaniem bardziej do czytania niż zrobienia, bo jak zrobić taki elegancki placek w połowie lutego?
Dzień już na dobre zawiesił się nad miastem. Moje książkowe przyjaciółki leżą obok mnie, piję kawę, ale za moment zrobię smoothie brzoskwiniowe, by przywołać smak mojego letniego ogrodu. Danie, Maju, Karolino- czy napijecie się ze mną?