Właśnie zeskoczyłam z roweru, zamykając dzień. Ciemność rozlewa się teraz szybko, połykając szczegóły codzienności. Najpierw szarzeją ludzie, potem zmyka za drzewami słońce.Noc rozpościera czarne prześcieradło, wypędzając wszystkich do swoich domów. Jest pierwsza dekada września, letnia pogoda myli, kusząc pozorem długiego dnia. Ale zmierzch przychodzi niespodzianie, tuż po dziewiętnastej. Więc właśnie spojrzałam na zegarek i zeskoczyłam z roweru, wdzięcznie, w sukience w groszki, ze złotą torebką przepasaną przez ramię.

W tym roku poczułam, że jestem kobietą, wpisaną w świat eterycznych doświadczeń, zwiewności i wdzięku. Przyglądam się światu żeńskich emocji, damskiego piękna, kobiecych kształtów. Na przykład działka. Zmieniła swój wygląd tak bardzo, że za każdym razem dziwię się, że z tych maciupeńkich roślinek wyrosły piękne krzewuszki, jeżówki, hortensje, trzmieliny, przetaczniki i pięknotki. Zwróć uwagę, jak działka bawi się językiem, wymyślając nazwy roślin trudne do ogarnięcia i ortograficznie do zapisania. Prawdziwa niesforna dama, która śmieje się z niegramotności laików, potrafiących powiedzieć na wszystko tylko „jakie piękne kwiaty”.

A kwiaty rozszalały się na dobre w kolorach i rośnięciu. Lubię czas tuż przed zachodem, słońce kładzie się najpierw w gałęziach drzew naprzeciwko, jakby zawieszało się na hamaku. Ja też kładę się w trawie: rozpościeram różową chustkę i patrzę w błękit. Przychodzą do mnie słowa, obrazy i myśli, przepływają przeze mnie, łapię te najbardziej interesujące i zatrzymuję na dłużej. Kobieca część działki przyjmuje mnie miękko: trawa przytula. Jabłonka chroni cieniem, Róża kołysze się nad głową. Ziemia pachnie dojrzałym latem, a malina sama uprasza się o zjedzenie. Czuję się jak królowa mojego kawałka świata.

 

Najpiękniejsze było w tym roku obserwowanie brzoskwini. Skazana (prawie) na wycięcie, postraszona unicestwieniem- zasypała się najpierw kwiatami, a potem przepysznymi owocami. Jeszcze czuję smak rozgrzanej na słońcu, soczystej i miękkiej skórki, prawie perwersyjne wyciekanie soków z jej rozgrzanego wnętrza. Brzoskwinia uginała się pod ciężarem pysznych, słodkich kul. Mówiła do mnie, szumiąc zielonymi liśćmi -„widzisz? warto poczekać”

Tymczasem ja żyję niecierpliwie. Poza sporadycznym kontaktem z miarowym  pulsem ziemi, gdy patrzę w niebo, codziennie biegnę przed siebie. Chwytam chwile, wspomnienia. Miłość. Czasem zapominam o tym, że czas bywa krótki i chcę zatrzymać się na wieczność, zwłaszcza, gdy jestem szczęśliwa. Zmierzch, taki jak dziś,już przerodził się w noc. Bez zatrzymania na dłużej.

Patrzę przez okno, na usypiające miasto. Gdzieś w oddali jest brzoskwinka bez brzoskwiń i trawa beze mnie. Myślę o moim świecie prostoty: gdzie od wieków wszystko jest na swoim miejscu. Drzewa owocują. Kwiaty kwitną. Marchewka pęcznieje. Pan Janek zrywa winogrona. Dzik, który przyprowadza swoją rodzinę, wykopuje i zjada cebulki mieczyków. Słońce okrąża półkulę. Po zimie jest wiosna, a potem dalej. I ciągle ziemia nie jest znużona dawaniem życia.

Lubię patrzeć na tę niezniechęconą niczym radość i cieszę się, że umiem widzieć. Mam wrażenie, że czasem puszczamy do siebie nawzajem oko, że będzie dobrze.

Ziemia i ja. Dwie piękne dziewczyny, które ciągle dają radę. Fajnie, prawda?