Słońce obudziło mnie dziś wcześnie rano, jasna plamka najpierw wskoczyła na Sylwestra, a potem szybko przeniosła się i na moją twarz. Otworzyłam oczy pełna szczęścia, że nic nie da się zatrzymać wiosny. Zawsze tak bardzo się boję, że zima zwycięży, postraszy jeszcze mrozem i chłodem.

A więc wiosna. Usiłuję przypomnieć sobie, czy wtedy też świeciło słońce. Załóżmy, że ją też obudził promień, chciał zajrzeć jej pod powieki. Czy jej oczy już wtedy były martwe? Co widzi ktoś, kto za chwilę wyjdzie z domu, żeby umrzeć?

Nic nie umiem powiedzieć o tym, co pani W. zjadła na śniadanie, ani czy ubierała się, starannie czesząc włosy. Czy odganiała słońce z siebie? Czy dokończyła którąś z części różańca pompejanki, zrobiła mężowi coś do zjedzenia na później?

Pani W. zabrała ze sobą książkę, klucze i poszła prosto w ramiona śmierci.

Dopiero po kilku dniach mogłam pójść jej drogą. Którą bramką wchodziła na działki? Nowa czteropasmówka przecięła nasze ogrody, rozłożyła jak twardy dywan, który zmiótł róże i bratki z powierzchni.Kiedy ją robili towarzyszył nam radosny smutek, a w tym oksymoronie mieścił się i żal że nie ma tego, co tak dobrze znaliśmy i podniecenie, że będzie wygodniej. Trasa jeszcze nie ukończona, nie możemy się doczekać, kiedy wreszcie zrobią podjazdy, ścieżkę rowerową i chodnik. Pani W. najczęściej nadchodziła z tamtej strony, sunąc powoli, mimo rozkopów i utrudnień. „Ale tu mamy bliziutko!”-cieszyła się-„tylko czekać zmiany, prawda?”. Domyślam się, że i ta ostatnia droga prowadziła z górki, z której widać jej i mój dom.

Pani W. szła powoli, ja też zwalniam krok, dostrzegam pierwsze krokusy po lewej, jeszcze puste grządki, na których zaczynają rosnąc pierwsze pióra szczypioru. Niosę cebulki nowych roślin, jeszcze tej wiosny rozwiną się i zakwitną. Życie śpi w torbie z napisem JD. A ona idzie przede mną,niosąc zmęczenie. Może rozczarowanie? Depresję? Nigdy tego nie widziałam, ani jak dawała mi sadzonki bratków, zawsze informując, że kolorowo będzie dopiero za rok, ani jak częstowała mnie kanapką z mielonką. Idzie, lekko posapuje, bo jednak ciężko nieść te swoje siedemdziesiąt lat, a pewnie i decyzję, bo ona już wie, że to jedyna droga na działki. Innej nie będzie.

Gdybym była panią W. pewnie nie zobaczyłabym niczego, co widzę i słyszę teraz. Puls ziemi, która wypuszcza nieśmiało pierwsze zielone pędy. Pierwsze, delikatne trele ptaków. Kolorowy dywan krokusów u nowej sąsiadki. Cudowny zielony pęd bladoróżowej róży, której raz jeszcze udało się przezimować. Słońce nad głową i jasny obłok płynący nad naszymi domkami. Piękno świata. Wolę życia. Odrodzenie.

Pani W. niesie jednak ze sobą decyzję. Nie rozprasza się na nic, co żyje, przerzuca kotwicę na drugą stronę lepszego istnienia. Czeka tam na nią pokój z widokiem na wieczność, wierzy w to, więc przyspiesza kroku, dochodzi, zamyka bramkę, a potem otwiera TE drzwi, przysiada. Może myśli o tym, że trzeba niedługo posiać marchew? Może czyta rozdział przyniesionej książki? Kończy kolejny dzień modlitwy pompejańskiej? Czy trwa to krótko czy długo? Płacze czy jest szczęśliwa? O czym myśli? Za czym tęskni? Kogo przeprasza? Czy jest z nią mama i matka?

Stoję teraz pomiędzy domami, jak ona stała na granicy dwóch istnień. Czuję rychłą wiosnę, której już nic nie zatrzyma. W oddali świszczą przejeżdżające auta, zaraz będą też sunąc drogą przy działkach, tą którą razem przeszłyśmy przed chwilą i wcześniej. Paralotniarz nade mną, a w kieszeni świat równoległy, ten z cyberprzestrzeni piszczy wiadomością z messengera, że też istnieje.

Idę posadzić dalie. Za kilka miesięcy z głębin ziemi zawołają do mnie swoimi jasnymi kwiatami, że żyją.