Odkąd pamiętam, ubierałam choinkę w dniu takim jak dziś. To jeszcze nie świętowanie, a już nie czas zwyczajny, bo pierniczki, światełka. Oczekiwanie. Kończyłam w radiu konkurs literacki, wracałam do domu, a tu czekało na mnie pachnące drzewko, dzieci i ozdoby. Kot, który lubił leżeć w opadniętych igłach. Trochę bałaganu, bo zajęta pracą traciłam właściwe proporcje. I oni, moi domownicy, stęsknieni za mamą.

Choinka już pachniała (daję słowo, że z wyrzutem), więc zmęczona dopadałam do niej i zawieszałam bombki, lampki i obowiązkowo włos anielski. Spadał potem, poruszany przez dwóch niesfornych mieszkańców mego domu. Wszystko w tempie, bez niepotrzebnego angażowania małych, niewprawionych w klejenie łańcucha rączek moich dzieci. Marzyłam o tym, żebyśmy śpiewali kolędy, cieszyli się ubraną choinką, byli razem. Ale czas pędził, a perfekcja poganiała batem. Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko, żeby było inaczej.

Mama krzątała się w kuchni, zawsze sama. Próbuję zrozumieć dlaczego nie chciała, żebyśmy jej pomogli. Może z tego samego powodu, z którego ja eliminowałam udział moich dzieci w strojeniu drzewka? Żeby było bardziej perfekcyjnie, szybciej i piękniej? A przecież nie o to chodzi, więc doprawiam teraz barszczyk, szukając smaku swego rodzinnego, łomżyńskiego domu. Przerzucam portale kulinarne, ucząc się, jak kleić wyborne pierogi i sprawdzam zeszyty mamy z przepisami, a nuż zapisała, jak robić piwo kozicowe, smak moich wczesnych świąt?

Święta miały twarz moich bliskich: rodzice, bracia, ich i moja rodzina. Teraz, kiedy mama i tata, najtrwalsze spoiwo już po drugiej stronie- myślę, dlaczego spędzamy święta oddzielnie. Tęsknię do tamtych czasów, gdy stół był taki duży, wypełniony oczekiwaniem na rodzącego się Boga. Gdybym mogła cofnąć czas, byłabym bardziej uważna na miłość, którą ofiarowywał mi Wojtek, moja duma. Starszy brat.

Święta miały też smak prezentów, kupowanych dla najbliższych.  To była radość, jak otwieraliśmy paczki od rodziców, a w nich były wymarzone drobiazgi (mama) i rzeczy ważne, ksiązki (tata) i zawsze słodycze. Pamiętam też pierwszego ananasa, którego Wojtek przywiózł z Krakowa razem z mandarynkami i pomarańczami. Od tamtej, dalekiej w czasie pory, Boże Narodzenie pachnie egzotycznymi cytrusami. Uśmiecham się na samo wspomnienie. Teraz, gdy codziennie dajemy sobie prezenty, a pomarańcze są w sklepach nawet w środku lata- nie robi to na nikim wrażenia. Ale gdybym mogła cofnąć czas, raz jeszcze przypomniałabym sobie smak luksusu, który wchodzi do domu, staje się świąteczny. Tak niewiele już rzeczy na świecie, na które nas nie stać, lub są niedostępne. A wtedy ten zapach, kolor, słodki smak- rozjaśniał polską biedę i był ekskluzywnym uzupełnieniem całego świętowania.

 

Dopiero po latach zrozumiałam,czym jest prawdziwe świętowanie. Rok temu spędzałam wigilię z moją córką i synem w Londynie. Świat błyszczał kolorami, ale nie wiadomo było dlaczego, wszędzie światełka i pęd ludzi, kupujących prezenty. Na Oxfort Street ludzie tamowali ruch przejeżdżających samochodów, ławicą wkraczając na jezdnię. Kolorowy tłum pokrzykiwał, śmiał się, cieszył na nadchodzący czas wolny i rychły boxing day. Próżno wyglądałam tego, co nam kojarzy się z Bożym Narodzeniem- czyli prawdziwym przyjściem Jezusa na ziemię. W sklepach był gotowy indyk, przygotowane zestawy ciast i cukierków. Rozłożone, puszące się przepychem. Jakże ubogo mogłam poczuć się w tym towarzystwie, z przywiezionymi z Polski słoikami z postną kapustką, barszczykiem, pierogami. kisielem z żurawin, kompotem z suszu. A jednak- wyjątkowo, niezwykle świątecznie, prawdziwie. Nasza tradycja jest piękna, nikt na świecie nie wita Boga w ten sposób, skromnie zapraszając w ubogie progi. Kiedy w tym obcym dla mnie świecie nakrywałam obrusem sianko, stawiałam opłatek, a potem, pierwszy raz ja, nie mama, tato, czy starszy brat -czytałam fragment Ewangelii o narodzinach Pana- płakałam ze wzruszenia. Gdziekolwiek bym nie była, moja tradycja zawsze będzie ze mną

Co bym zrobiła, gdybym mogła cofnąć czas? Co powiedziałabym sobie sprzed kilkudziesięciu lat? Co zmieniła w przygotowaniu do świętowania? Na pewno dodałabym spokoju, uśmiechu, miłości. Byłabym lepsza dla siebie i bliskich. Uważnie wsłuchiwałabym się w opowieści mamy, rzucane mimochodem, jak robić szynki i kiełbasy. Śmiałabym się chętniej do męża, odwiedzała częściej rodzinę brata, kleiła w nieskończoność nieporadne gwiazdy na choinkę. I kochała nie tylko siebie w Bogu, ale też Boga w sobie.

Nie marnuj czasu, nie obwiniaj się, nie płacz, ze coś nie wyszło.  Jest jedna taka noc, kiedy Bóg schodzi na ziemię. Zobacz Go w sobie i poczuj, że święto to także Ty.

Pięknego Bożego Narodzenia życzę 🙂