Poranek na działce- można leżeć w przyjemnej rosie, jeść truskawki i nie martwić się gorącym słońcem.

Rytm dnia wyznacza jego bieg, najpierw nisko leży nad horyzontem, wtedy obudzone dawno temu ptaki śpiewają najgłośniej. Potem słońce unosi się wyżej i wtedy zaczynają schodzić się działkowcy. Pani Wandzia z naprzeciwka już macha wesoło, bo ostatnio mijałyśmy się i żyła zmartwieniem, co się ze mną działo. Za chwilę poczęstuje mnie kanapką z mielonką, zawsze zaprasza na plotki i żeby opowiedzieć o Tej Zza Płotu, żeby się do niej nie odzywać, bo znowu podlała jej prześliczną fuksję jakimś paskudztwem, tfu, czarownica jedna! Niech się Dorotka częstuje truskaweczkami, świeżo zebrane, o!

Kiedy pani Wandzia sunie do malutkiego czajniczka, żeby zaparzyć kawę, przyglądam się uważnie domkowi. Czego tu nie ma! Ślady przeszłości z kolejnych dziesięcioleci: radyjko z lat osiemdziesiątych, narzuta z młodości, kilka talerzy ze zbitej zastawy stołowej, to prezent ślubny, szkoda wyrzucić te cztery talerzyki. Pani Wandzia, jak prawdziwa działkowiczka ma tu wszystko. Nawet pomidorki, hiszpańskie, bo te nasze jeszcze nawet nie kwitną.

 

Trochę narzekamy na pogodę, wyjątkowo zimny maj, który nie pozwolił porządnie wzejść zasadzonym roślinom, a teraz gorący czerwiec. Właściwie każda pogoda dobra jest do ponarzekania. Teraz ciut za sucho, pani Wandzia nie ponagla, ale widzę, że już chce podlewać swoje równiutkie jak żołnierze sadzonki. Moja marchewka też już wzeszła, pozwalam jej rosnąć w towarzystwie -przytula się do niej pani pietruszka. Nie kłócą się wcale.

 

Kiedy wchodzę na swoją działkę, kątem oka postrzegam Tę Zza Płotu, z którą poprzedniego dnia wyrywałyśmy chwast zaplątany w korzenie moich hortensji. Udaje, że mnie nie widzi, bo chwilowo stałam się kimś na kształt intruza, wiadomo przyjaciel naszego wroga staje się i naszym wrogiem. Kłaniam się grzecznie i dziękuję za czosnek, który pomagała mi sadzić w grządce. Mruczy coś pod nosem, jakbyśmy wczoraj nie ucięły sobie sympatycznej pogawędki o komarach na łączącej nasze działki alejce. Sąsiedzkie kontakty na tym niewielkim kawałku ziemi, jaki każdy z nas ma, doprowadzone są do absurdu. Niby trzeba być uprzejmym, bo wstyd, ale jak tu znieść, że ktoś może opierać się o nasz płot? Albo dlaczego liście jej jabłonki lecą na naszą działkę? A, widziano także, jak wieczorem cięła nie swoje kwiaty do wazonu! Ławeczki sąsiedzkie bywają zatem puste. Tu przywozi się SWOICH przyjaciół.

 

 

Nakarmiona (jedna sąsiadka, dziękuję) i zignorowana (druga sąsiadka, przepraszam!) nowa na działkach czyli ja idę do siebie. Dom wita mnie chłodem, lekkim półmrokiem od zasuniętych rolet. Pachnie pobliska lipa.Ptaki słychać nawet przez drewniane ścianki mieszkania. Dookoła kwitną kwiaty, których nie umiem nazwać. Są ładne.

 

 

Za chwilę usłyszę pana Janka, który jest moją podporą. Znalazłam na niego sposób, po prostu dziwię się wszystkiemu i natychmiast zaczyna pomagać. Poskręcane liście jabłonki? Co to może być?-myślę głośno, a pan Janek od razu nazywa problem i obiecuje spryskać mszycę. Mrówki przy domku? Skąd się one wzięły? Zaraz przyniosę taki środek, niech tylko pani je zmiecie od razu, te ziarenka pisaku. Pan Janek jest moim idolem: na działce zrobił samodzielnie wszystko, łącznie z wędzarnią. A teraz kombinuje jak wyczarować u mnie taras przed domkiem. Mrugam rzęsami i zastanawiam się, jak to zrobić? Pan Janek w myślach  projektuje, a ja kręcę kosmyk na palcu.

 

Najprzyjemniejsze są jednak chwile, gdy jestem sama. Lubię leżeć wtedy i patrzeć na przepływające obłoczki. Nade mną wytruta mszyca i malutkie jabłuszka. Dużo przestrzeni, której tak bardzo brak. Oddycham, ptaki śpiewają jak szalone. Jest coraz cieplej, bo słońce już bardzo wysoko i ratunek tylko wewnątrz.

Lubię patrzeć na rośliny, które zasadziłam. Cieszę się, gdy zakwitają. Wyobrażam sobie, jak rozwijają się ich pączki, kwitną różnokolorową płaszczyzną. Przede mną już niebawem rozsadzanie kwiatów po całej działce. Cynie już wysokie. W ubiegłym roku zasadzałam kwiaty dla Mamy, i rzeczywiście dbała o nie tak bardzo, że można się było w nich schować. Teraz jej obecność jest bardziej dyskretna, jakby nie chciała mi zakłócać bardzo mojej radości z tego, że jestem ogrodniczką. Ala Mama jest.

 

Powoli uczę się wszystkiego. Pomidory uszczupać na trzy palce, ogórki podwiązać, rzodkiewkę przerwać, do borówki kwaśna ziemia. To jest bluszczyk kurdybanek. Nie podlewaj w środku dnia. Chłonę zapach kolejnych tygodni: bez, jaśmin, piwonie, lipa. Zaprzyjaźniam się ze wszystkimi, uczę się jeść mielonkę i podziwiam szklarnię pana Janka.Jestem szczęśliwa. Mam ziemię, która mnie kocha. Dowód miłości na pewno dostanę od cukinii, tak jak rok temu zakocha mnie swoimi podłużnymi owocami. Są w kolorze zielonym, jak nadzieja, że sąsiadki wreszcie się polubią 🙂