Najprawdopodobniej spodobał się jej ten pagórek, z widokiem na panoramę miasta. Obok stał już jeden imponujący blok, który pobudzał jej wyobraźnię i marzenia. Oglądała go, zadzierając głowę do góry i marząc, że kiedyś i ona, i oni, razem z Maćkiem będą spoglądać z góry na przejeżdżające tramwaje. Dziesiątką dojeżdżała do centrum i dalej, pociągiem, z Głównego, do siebie. Niewielkiej miejscowości,  która  też była perspektywą i to bez wchodzenia na górę.

Siemiatycze zostawiła wcześnie. Choć lubiła tam wracać, zawsze wyjeżdżała z ulgą. Teraz u siebie to była winda w nowoczesnym wieżowcu, z barem sushi na dole, z eleganckimi, jak w hotelu piętrami i nieco przerażającym parkingiem, który był jak wymarłe miasto pozostawionych aut.

Może dlatego Justyna nie lubiła wyrzucać śmieci, bo musiała przechodzić obok nich, do zsypu, który projektanci schowali tuż obok.

A na swojej górze miała też  widok na niebo, które raz na jakiś czas przecinały samoloty. Widziała je z okien sypialni, w której meblowała swoje życie. Bęben Maćka w rogu, jako wyznacznik przyszłości, niedalekiej, już wspólnej. Ale na razie  jeszcze w kącie, jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynę z prowincji, która mimo mieszkania w dużym mieście, ciągle jest wierna tradycji.

Kiedy wreszcie wjechała do swojego mieszkania z numerem 108, pomyślała : Jest moje.

Patrzyła, jak rozszerza się jej miłość na szare ściany, pustą, klaustrofobiczną łazienkę z  brzydkim tynkiem,  obcych ludzi, jak ona szukających wejścia do swego przyszłego domu.  Na dole huczały koparki, dudniły przekleństwa, obijające się o postawione na szybkiego ścianki budowy.  A ona i on, bo Maciek już był w jej życiu- śmiali się do siebie, jak wariaci, ciesząc przyszłością. To tu- mówił Maciek- będą mieszkać nasze dzieci. Chyba ty- odpowiadała śmiejąc się, bo jej rodzinny dom musiał być wielki, większy. Ale na razie przyszłość miała czterdzieści pięć metrów,  jasną kuchnię, rozłożysty przedpokój i nieszczelne okna.

Siemiatycze wzywały ją jednak często. Mama, przyjaciele, przeszłość, dziwna przyjemność, gdy mijała rogatki miasta, że to tu jest środek jej odniesienia. Buntowała się przeciwko temu. Przyjeżdżała, wiedziona tajemnym instynktem, ale coraz rzadziej odnajdowała już spokój i spełnienie, jakby dziwna siła zawieszała ją pomiędzy.  Jeszcze nie w Gdańsku. Już nie w rodzinnym domu. Gdzieś na trasie, gdy jechała z Maćkiem,  zawieszała się pomiędzy Ciechanowcem a Ostrowią, milkła, zamykała oczy.  Myślała o tym, kiedy stanie się jednorodna stąd  lub stamtąd, bez konieczności dookreślania.  Za Ostródą przystawali, kupowali kawę i Justyna wracała do siebie. Do prawdziwego mieszkania, nazwanego „moje”, nawet powoli czuła jak wiatr owiewający jej długie, jasne włosy, wieje znad morza, choć  przed nimi było prawie sto trzydzieści kilometrów i Zalew Wiślany.

Powoli jednak wrastała. Znaczyła miasto swoją obecnością, szczególnie latem, kiedy Maciek z bębnami ustawiał się na ulicy i grał.  Lubiła porywać się rytmowi, który wyznaczał, rytmicznie uderzając  w membranę. Zawsze używał tylko dłoni, jakby nie chciał zakłócić kontaktu z tym najstarszym instrumentem świata. Uczyła się przy nim dźwięku i ulubionego stanu pomiędzy, kiedy ostatnie drgania bębnów, trójkątów wprawiały jej ciało w stan hibernacji przed ciszą, która miała za chwilę nastąpić.

(…)

Pewnego dnia- wstała wtedy wcześniej i piła kawę przy maleńkim stoliku z oknem na Central Park, zadzwonił Karol. Prosił o pomoc. Był kumplem jej Maćka, chętnie spotykali się po koncertach. Rozmawiała krótko, powiedziała, że oddzwoni. Musiała pomyśleć, bo prosił ją o wynajęcie mieszkania dla znajomej, która chciała w Gdańsku spędzić z córką króciutkie wakacje.

Jej mieszkania.

Postanowiła, ze wynajmie. Wyjedzie do domu. Buntowała się przeciwko tej natychmiastowej myśli, że to tam jest jej dom. Często tak myślała, mimo, że na Piecewskiej był jej widok, jej rozgardiasz, jej Maciek, jej życie. Spakowała rzeczy, zapakowała walizki, wyjechali. Zostawiła mieszkanie na wzór modnej maniery eleganckie, wolne od rzeczy osobistych, przygotowane do użytku przez obcych ludzi. Przygotowałam dla Pań łóżko w sypialni, a na kanapie w pokoju zostawiłam powleczoną kołdrę i poduszki. Ta kanapa jest rozkładana, wystarczy wysunąć i podnieść materac. Pół kanapy jest z eko skóry więc zostawiłam koc żeby podłożyć pod prześcieradło.
Pod zlewem w kuchni zostawiłam detergenty.
W łazience są 4 białe ręczniki kąpielowe oraz suszarka do włosów. Pralka ma bardzo czytelne pokrętło, ale gdyby potrzebowała Pani instrukcji to znajduje się ona w pokoju w wiszącej półce przy drzwiach balkonowych.
”- napisała, wchodząc w znajomą sobie (czasem wyjeżdżali na krótko z Maćkiem) konstrukcję uprzejmości na portalach wynajmujących mieszkania.

Sama się zdziwiła, że tak łatwo jej poszło. Czy wynajęłaby swój dom tak łatwo jak gdańskie mieszkanko na wzgórzu? Czy pokój w Siemiatyczach mógłby stać się też idealny do wynajęcia? Jej tajemnice, poupychane po kątach  marzenia, pierwsze miłości, dorastanie, a wraz z nimi i cały świat nie na sprzedaż, nie do wynajęcia?

„Dopiero dziś zrobiłam przelew, bo Pani mejl przyszedł, jak już byłam w Chorwacji.  Pieniadze powinny być na koncie w poniedziałek rano, proszę dać znać, czy będą. Dziś umówię się z Madzią na odbiór klucza. Całuję Panią mocno!” – napisała do niej nieznajoma, którą wpuszczała na chwilę do swego życia w wielkim mieście.

Myślała cały czas o tej obcej kobiecie, która weszła do jej zamykanego na dwa mieszkania na dziesiątym piętrze. I o jej córce, która przyleciała do Gdańska na wakacje z mamą, wprost z ciężkiego od ludzkich oddechów Londynu. Siedziała na swoim łóżku lub w fotelu, w domu sennego miasteczka i już telefonicznie instruowała, gdzie dzwonić w związku z niedziałającym routerem .  Myślała o tym, jak wspólnie piją kawę z jej i Maćkowej filiżanki, leżą w ich łóżku, śmiejąc się i ciesząc z odzyskanej bliskości, jak  kąpiąc używają jej ręczników, szamponu, suszarki. Była zazdrosna, ale coś dodawało jej też spokoju- obecność tych samych rzeczy w jej domowej, siemiatyckiej rzeczywistości. Tylko dla niej.

Myślała o tym, czy podleją choinkę zostawioną pół roku temu na balkonie. I czy domyślą się, że kran z ciepłą wodą nie działa tak, jak wszędzie. Ta pomyłka przy montażu, zwyczajowa odwrotność  kurków-pozostała jak każda prowizorka. Na zawsze.

W dniu wyjazdu kobiety napisała „Niestety, nie uda mi się dotrzeć do Gdańska do 13-tej. Proszę wrzucić klucze do skrzynki pocztowej. Mam nadzieję, że pobyt się udał” .  Mieli wyruszyć  w drogę rano, ale jak zawsze coś ważniejszego było do zrobienia. I mama, która poprosiła, żeby zjedli jeszcze obiad w domu. Justyna poczuła ciepło na dźwięk tego słowa. Dom.  Jedzenie, rodzice, ona i kolor radości ze słów, które wypowiadała w otoczeniu bliskich.  Nie odpisała na smsa, który wysłała jej z Gdańska  nieznajoma:„Już ruszamy. Postarałam się zostawić mieszkanie w takim stanie, w jakim je zastałyśmy.  Raz jeszcze dziękuję- pogoda bywała różna, ale mimo wszystko nachodziłyśmy się po Gdańsku. I tylko tramwaj wodny za każdym razem był pełen. Musimy przyjechać tu jeszcze raz.”

Przypomniała sobie swoje pierwsze tygodnie w Gdańsku. I uśmiechnęła się. Bo i ona tramwajem wodnym nigdy… Wyjechali późno.  Uściski, zapewnienia. Kocham, do spotkania. Jedźcie ostrożnie. Pamiętaj  o tym, żeby wędlinę włożyć do lodówki. Nie płacz, mamo.

 

(…)

 

 

To ja byłam tą nieznajomą.  To miał być niezapomniany czas we dwie, z Natalią, moją studentką, która po sesji znalazła czas na letnie spotkanie ze mną.  Przyleciałyśmy obie- ona z Londynu, ja z Warszawy, zamieszkałyśmy u Justyny.  Widok z balkonu, położenie, przytulność tego pięknego gniazdka bardzo mnie wzruszyły.  I to podobieństwo do mojej córki, start w dorosłość, pragnienie domu, choć  dom tworzy się latami. Mieszkanko, obrastające w rzeczy  wspomnienia,  śliczne zdjęcia zostawione na lodówce, jako symbol przynależności  i przypomnienie „jesteś tu na krótką chwilę, przybyszu.”  Podlewałam choinkę, choć, smagana bałtyckim wiatrem, i tak gubiła igiełki.

Kupiłam Justynie kwiaty – pamiętam, kolorowe cynie, zostawiałam liścik zapraszający do Białegostoku.  Chciałam kupić czekoladki, ale pomyślałam, że tak jak Natalia –pewnie jest na diecie.

Wyczyściłam mieszkanie przed wyjazdem i ruszyłyśmy dalej.  Przed nami był krótki pobyt w Spa.  Niedziela po raz pierwszy była słoneczna, gorąca. Piękna.  Justyna milczała. Czy zrobiłam coś nie tak? Może obraziła się za ingerencję w jej mieszkanio-dom?

Sms od Karola przyszedł rano. „Przykra wiadomość. To była super dziewczyna. I szkoda narzeczonego. Oświadczył się niedawno. Takie życie. Buziaki”

Dopiero potem znalazłam wiadomość na jednym z portali:

Do tragicznego w skutkach wypadku doszło na drodze krajowej nr 60 w pobliżu miejscowości Wąsewo-Lachowiec. W wyniku zderzenia dwóch aut osobowych i ciągnika rolniczego na miejscu zginęła 28-letnia pasażerka. 34-latek jadący ciągnikiem został przebadany na stan trzeźwości. Miał 0,22 promila. Do zdarzenia doszło w niedzielę 7 sierpnia około godz. 21.00.

 

 

Wyobrażam ją sobie teraz, jak wraca, zamyka oczy, myśli o tym, kiedy stanie się jednorodna stąd  lub stamtąd, bez konieczności dookreślania.

Właściwie- jest jak moja córka.

Justynko, wróciłaś do domu.