Rozmowa o książce „Bóg jest portem”. Pyta Jerzy Doroszkiewicz z Kuriera Porannego

 

Pani Redaktor, w jaki sposób poznała Pani ks. Krzysztofa Kralkę?

Po raz pierwszy spotkałam go na Charyzmatycznych Dniach Młodych w Hermanówce. Pojechałam tam zrobić relację  w zastępstwie za kogoś, kto wyjechał właśnie na urlop. Była końcówka wakacji,  mnóstwo kolorowej młodzieży i on pośród nich. Tak mówił o miłości, że zostałam na dłużej i zamiast minutowej relacji, zrobilam  reportaż o księdzu Krzysztofie.  Był studentem historii, antyklerykałem, ale któregoś dnia, podczas pielgrzymki Jana Pawła II „Bóg bogaty w miłosierdzie”  poczuł powołanie. Jego życie to jedna z piękniejszych historii nawrócenia, jaką mogłam obserwować. Długo rozmawialiśmy, a  potem ksiądz zaproponował, żeby nasze rozmowy też nagrać.  Rozmawialiśmy tak trzy lata, w czasie dosyć dla mnie ciemnym,  więc te spotkania były tez plastrem na moją zrozpaczoną duszę.

Co zdecydowało o chęci zapytania właśnie tego kapłana o tak fundamentalne podstawy naszego istnienia jak modlitwa, nadzieja, miłość, czy wreszcie wiara?

Rozmawialiśmy o wszystkim, co ważne.  Krążyliśmy wokół ludzkiego życia, widzianego w szerokim kontekście. Okazało się, że  pojęcia mieściły wszystkie odpowiedzi na trudne pytania, stawiałam je z perspektywy  doświadczenia samotności, rozpaczy.  Pytałam od siebie i  w imieniu wielu ludzi, zawsze była to jednak próba mierzenia się z trzema boskimi cnotami. Splotłam je z modlitwą, czyli tym, co najbliższe i najtrudniejsze.

 Od czasu II wojny światowej bardzo często pojawia się pytanie, zarówno wśród osób wierzących, jak i niewierzących w chrześcijańskiego Boga, gdzie był, kiedy w obozach koncentracyjnych czy masowych egzekucjach ginęli niewinni ludzie. Czy odpowiedź, że winny jest grzech człowieka jest do przyjęcia?

Gdzie był Bóg, gdy człowiek z wolnej woli czynił zło, o to mnie Pan pyta? Czy chcielibyśmy być marionetkami w jego ręku?

Ks. Kralka przyrównuje modlitwę do rozmowy, ale podkreśla by stale uczyć się Boga. A co Pani czuje modląc się?

Czuję, że jestem w najlepszych rękach. Że nie muszę o nic się martwić, naprawdę, odkąd oddałam Bogu wszystko, spadł ze mnie największy ciężar. „Ty się tym zajmij”, mówię wtedy za ojcem Dolindo Ruotolo. I działa. Tak udało mi się porozwiązywać wszystkie największe problemy. Dzięki temu mogę cały czas, nawet w chwilach ciężkiej próby być optymistką. Będzie dobrze, czyli tak jak chce Bóg. On chce jak najlepiej. Bardzo się cieszę, że dostałam łaskę wiary.

Kiedy pierwszy raz zadała sobie Pani pytanie, czym jest moja wiara w Boga? W Polsce często chrześcijanie deklarują wiarę, ale można odnieść wrażenie, że związek z Bogiem zastępują rytuałami.

Cieszę się, że znają choćby rytuały. Jest szansa, że kiedyś bliżej zechcą zaprzyjaźnić się z Bogiem. Najsmutniejsze są miejsca, gdzie nie ma już rytuałów. Pamiętam smutek pustych kościołów w Czechach, przerobionych na muzea.

Czy osoby cierpiące na ciężkie choroby także znajdą pocieszenie?

Myślę, że tacy chorzy zawsze znajdują pocieszenie, nie mają wyjścia. W ostatecznej rozgrywce o zdrowie i życie nie stawia się żadnych pytań. Gorzej z ich bliskimi, którzy ciągle wołają- dlaczego? To bardzo trudne, bo przez tę falę buntu wobec Boga nie daje się przecisnąć żadne światło.  Wzruszył mnie przypadek dziewczyny, której tato umierał.  Opowiadała, że pomyślała tylko „Niech się wypełni Twoja wola”. Dała przyzwolenie Bogu, żeby działał. Nic nie wymuszała, nie miała pretensji. Tylko pozwoliła mu wejść w swoją przestrzeń wiary. Tato wyzdrowiał.

Pani pytania, stawiane w książce „Bóg jest portem” mogą być po części zrozumiane, jako droga chrześcijanina do pełniejszego pojęcia własnej wiary. Czy można ten wywiad rzekę potraktować jako poradnik bycia lepszym wiernym i lepszym człowiekiem?

„Nie przyszedłem pana nawracać” mogę powiedzieć za księdzem Janem Twardowskim. Ostatnia rzecz, jaką chciałabym zrobić, to na siłę,  z emfazą wołać  o Bogu. Chciałam tylko pytać o to, jak wierzyć, modlić się, kochać, żeby być szczęśliwym. A to sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi, także dla siebie.

Czy znalazła Pani obiecywany na okładce „pokój serca”?

Wymyślając ten tytuł, dodałam poniżej dopisek inny, niż jest na okładce. To miał być „poradnik dla zagubionych”, bo sama tak się czułam, niby blisko mego Przyjaciela, ale jednak w jakiejś ciemności. Wydawnictwo Esprit postanowiło inaczej i teraz mogę powiedzieć, tak, mój Bóg zapalił latarnie na mojej drodze, dzięki czemu mam pokój serca idąc na spotkanie z nim. Jestem spokojna i szczęśliwa.